Pechowo, czas na dietę
Wtorek, 10 sierpnia 2010
· Komentarze(4)
Rano standardowo do pracy. W Krzyżówce w leśną drogę, jedna dziura, druga i jakoś się niestabilnie pod tyłkiem zrobiło. Zatrzymałem się, patrzę, a tam... siodełko odpadło. Sztyca pęknięta przy samym siodełku. Typowo zmęczeniowy przełom (fachowy żargon ;)) No nic jazda dalej bez siodełka, na stojąco. Resztę sztycy zostawiłem w ramie, ale po 2km wymontowałem, bo się zapomniałem i chciałem usiąć. Nie było to bezpieczne :)
15km dalszej jazdy do pracy na stojąco. Nadgarstki dostały w kość.
Tak to jest z tanim sprzętem. Po awarii poprzedniej sztycy kupiłem byle jaką, jaka była od ręki dostępna i są efekty. No i moja masa zrobiła swoje, czas na dietę...
Zamówiłem już nową, a na powrót nasz cudowny vetrowarsztat naprawił starą. Prawie jak nowa. Prawie, bo coś potwornie trzeszczy, ale siedzieć się da.
W drodze do domu standardowy przystanek w Lubochni i słyszę "psssssss" powietrze schodzi. Guma. Z początku widziałem którędy leci, nawet przez oponę, po wyjęciu dętki dziury już nie dało się zlokalizować. Na szczęście miałem zapasową dętkę.
Dalej zatrzymałem się w lesie pozbierać trochę maślaków na kolację i nastraszył mnie Herkules. Przeleciał tuż nad lasem przechylony na prawe skrzydło. Myślałem, że spada, ale jakoś nie...
Udało się jakoś do domu dokulać. Nie zamknąłem drzwi, a zaraz za mną sąsiadka z pytanie "co za powódź mamy?". Ja nic nie wiem, dopiero wszedłem, ale wszędzie sucho. U sąsiadki zacieki na suficie... Pewnie strzeliło coś pomiędzy piętrami. I w ten sposb uciekam spać, by obudzić się w kolejnym bardziej szczęśliwym, mam nadzieję, dniu.
15km dalszej jazdy do pracy na stojąco. Nadgarstki dostały w kość.
Tak to jest z tanim sprzętem. Po awarii poprzedniej sztycy kupiłem byle jaką, jaka była od ręki dostępna i są efekty. No i moja masa zrobiła swoje, czas na dietę...
Zamówiłem już nową, a na powrót nasz cudowny vetrowarsztat naprawił starą. Prawie jak nowa. Prawie, bo coś potwornie trzeszczy, ale siedzieć się da.
W drodze do domu standardowy przystanek w Lubochni i słyszę "psssssss" powietrze schodzi. Guma. Z początku widziałem którędy leci, nawet przez oponę, po wyjęciu dętki dziury już nie dało się zlokalizować. Na szczęście miałem zapasową dętkę.
Dalej zatrzymałem się w lesie pozbierać trochę maślaków na kolację i nastraszył mnie Herkules. Przeleciał tuż nad lasem przechylony na prawe skrzydło. Myślałem, że spada, ale jakoś nie...
Udało się jakoś do domu dokulać. Nie zamknąłem drzwi, a zaraz za mną sąsiadka z pytanie "co za powódź mamy?". Ja nic nie wiem, dopiero wszedłem, ale wszędzie sucho. U sąsiadki zacieki na suficie... Pewnie strzeliło coś pomiędzy piętrami. I w ten sposb uciekam spać, by obudzić się w kolejnym bardziej szczęśliwym, mam nadzieję, dniu.