Wmordewind i awaria...
Czwartek, 23 kwietnia 2009
· Komentarze(0)
Nareszcie było ciepło rano, jednak... miałem takiego lenia, że nie chciało mi się jechac na PKP, nie mówiąc już o jecaniu całej trasy do roboty... Ledwie zdąrzyłem na pociąg i to bez tradycyjnej dodatkowej 1km pętelki.
W drodze powrotnej po wjeździe do lasu za Lubochnią coś zaczęło mi dzwonic, jakby z okolic korby. Całą droge przez las nasłuchiwałem co to, w końcu zrezygnowałem.
Dojeżdżając do Krzyżówki obejrzałem się za siebie... ścigał mnie biker z Gniezna - Darek Poczekałem na niego chwilę, powydziwiał czy mam elektryczne wspomaganie i się rozstaliśmy.
Przy okazji kupna za Trzemesznem tradycyjnego napoju jabłokowo- miętowego wyszło co to dzwoniło... podnosząc rower za siodełko zostało mi ono w ręku. Rozkręciła się sztyca, a dzwoniła jedna śruba w ramie. Naprawa pół godziny zajęła, ręce ufajdane smarem... reszta drogi już bez miłych i niemiłych niespodzianek, z tradycyjnym wmordewindem :(
W drodze powrotnej po wjeździe do lasu za Lubochnią coś zaczęło mi dzwonic, jakby z okolic korby. Całą droge przez las nasłuchiwałem co to, w końcu zrezygnowałem.
Dojeżdżając do Krzyżówki obejrzałem się za siebie... ścigał mnie biker z Gniezna - Darek Poczekałem na niego chwilę, powydziwiał czy mam elektryczne wspomaganie i się rozstaliśmy.
Przy okazji kupna za Trzemesznem tradycyjnego napoju jabłokowo- miętowego wyszło co to dzwoniło... podnosząc rower za siodełko zostało mi ono w ręku. Rozkręciła się sztyca, a dzwoniła jedna śruba w ramie. Naprawa pół godziny zajęła, ręce ufajdane smarem... reszta drogi już bez miłych i niemiłych niespodzianek, z tradycyjnym wmordewindem :(